niedziela, 20 września 2009

Violent revolution

Anonimowy | 23:10
Zdarza się, że zespoły muzyczne krzywdzą swoją muzykę. Są na to różne sposoby:oddanie materiału w ręce nieodpowiedniego producenta, ulegnięcie naciskom wytwórni płytowej, pozwolenie Piotrowi Roguckiemu na pisanie tekstów do swojej muzyki, wybranie na wokal Mandarynę i wiele innych. Ja chciałem skupić się na dwóch albumach, których kompozytorzy wyrządzili krzywdę wydając je pod szyldami swoich kultowych formacji mających armię "betonowych" fanów. Mowa tu o niemieckim Kreatorze i amerykanerskim Megadeth.

darmowy hosting obrazków


Zacznę od albumu Endorama.Kreator to niemiecka legenda bezkompromisowego thrash-u, na wypadek jakbyście nigdy na nich nie trafili to zazwyczaj brzmią mniej więcej tak:



Na albumie, o którym mowa zazwyczaj drapieżne i ostre jak pazury partie gitarowe zostały znacznie przypiłowane i upiększone elektroniką pokroju sampli i keybordów. Wokal nie był już w każdej kompozycji przepełnionym gniewem krzykiem, a perkusja nie pędziła w zawrotnym tempie. Wszystko to brzmiało nawet bardziej niż przyzwoicie.


Niestety nie brzmiało już jak Kreator, którego fani znali z takich albumów jak "Pleasure to kill" czy "Coma of souls". To prawda, że "Endorama" bardziej pasowałaby do dyskografii, również niemieckiego, Crematory ale czy to od razu powód żeby tę partię, jakby nie było, znakomitej muzyki piętnować tylko z tego powodu? Głowa niemieckiego giganta thrash-u, Miland "Mille" Petrozza, przyznał w jednym z wywiadów, że popełnił błąd wydając muzykę wypełniającą "Endoramę" pod szyldem Kreator. Powiedział też, że album ten miałby o wiele lepsze przyjęcie i uznanie, na które zasłużył, gdyby wydał go chociażby jako projekt solowy, bo przecież "Pandemonium", "Everlasting flame" czy "Chosen few", które znajdują się na "Endoramie" to dobre utwory, a jedynym ich grzechem jest to, że nie pasują do reszty dorobku Niemców. I tak kawał przyzwoitej muzyki odszedł w zapomnienie, bo tworzący go muzycy postanowili zaskoczyć wszystkich czymś zupełnie "nie w ich stylu"

darmowy hosting obrazków

Kolejnym przykładem jest "Risk". Dave "całe życie żyje w cieniu Metallicy" Mustaine co prawda nie pudrował swojej muzyki samplami i keybordami, ale pozwolił sobie na wygładzenie produkcji, zwykle agresywnej i drapieżnej. Co tu dużo pisać, niech za streszczenie mogącego mieć kilka stron wywodu posłużę się cytatem z mojego kolegi Limaka, który po usłyszeniu tego materiału zapytał, co to jest?. Odpowiedziałem, że Megadeth a on zdziwiony odparł:"A ja myślałem, że jakieś Bon Jovi". No tak, mam świadomość tego, że nie jest to najlepsza rekomendacja dla albumu, nie od dziś wiadomo, że John i spółka to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Tym razem jednak jest inaczej. Słowo daję, że gdyby Bon Jovi nagrał "Risk" wybrałbym się nawet na jego koncert żeby posłuchać tych utworów na żywo. Nie ma tu co prawda tego pazura i szczypty szaleństwa cechujących pozostałe wydawnictwa ekipy zakompleksionego Dave-a, ale smykałka do komponowania dobrych, metalowych piosenek pozostała, a w połączeniu z nietypową dla Megadeth produkcją dają naprawdę ciekawy i godny poznania efekt. Dość powiedzieć, że jak zdradził w jednym z wywiadów, Dave doszedł po latach do takiego samego wniosku jak Her Petroza. Szkoda, że obaj doszli do tego tak późno

Epilog

W zasadzie miało być o dwóch tylko płytach ale jest jeszcze jedna, którą to ja osobiście skrzywdziłem, w zasadzie nawet dwie. Pierwsza to "Crack the sky" genialnego zespołu Mastodon, a druga to "Wavering Radiant" Isis. Co do Mastodon już po paru przesłuchaniach zmieniłem zdanie i w zasadzie powinienem się był wycofać z tego co wtedy pisałem. Ba, powinienem był to odszczekać bijąc się w pierś i klęcząc na grochu, ale jakoś nigdy nie było czasu. Co zaś się tyczy "Wavering Radiant" tak znacząco zdania nie zmieniłem, bo choć podoba mi się już bardziej niż przy początkowym z tym albumem obcowaniu, to ciągle uważam że Isis stać na więcej i nie potrafię odfiltrować muzyki od szyldu. Po co więc piszę ten epilog? Po pierwsze po to żeby oczyścić sumienie z pochopnej oceny "Crack the sky", a po drugie żeby zaapelować do wszystkich w tym i do siebie samego. Parafrazując znane przysłowie: Nie oceniajmy albumu po okładce...

2 komentarze:

  1. Jon, nie John :P

    i ja tam Risk lubie jako jeden z niewielu w ilosci wiekszej niz 50% piosenek :P chociaz najbardziej lubie Cryptic Writings, wiec mi nie mow, ze to ma zwiazek z moja historia z BJ :P

    i w sumie Endorame tez lubie, a reszty nie moge sluchac :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Kogo obchodzi Jon, czy John, przecież to tylko Bon Jovi :]

    OdpowiedzUsuń

KOSIŁAPKI © 2015. All Rights Reserved | Powered by-Blogger

Distributed By-Blogspot Templates | Designed by-Windroidclub