niedziela, 7 listopada 2010

What's my name again?

Anonimowy | 19:04
darmowy hosting obrazków
Zastanawialiście się kiedyś nad siłą marki? Nie chodzi mi tu o dawną walutę Republiki Federalnej Niemiec. Chodzi o to jak dajemy się różnym "im" łapać na uwity z kliku liter haczyk. Tak, bo nazwa jest haczykiem. Haczykiem, który pozwala wyławiać z morza potencjalnych odbiorców wszystkich tych, którzy nieopatrznie go połkną. Czemu nieopatrznie? Co w tym złego? Przecież nie jest tak, że spotka nas los większości wyciąganych z morza żyjątek i stracimy życie. Co to, to nie. Tyle tylko, że pozbawieni otaczającego nas morza możliwości, w którym możemy dowolnie przebierać, zostajemy skazani na moczenie się w ciasnej, ograniczającej nas szklanej pułapce marki. I w przeciwieństwie do tej szklanej pułapki, którą znamy z naszych szklanych ekranów nie możemy liczyć na to, że uratuje nas John McClane. Jesteśmy zdani na siebie. Zebrało mi się na nonkonformistyczny manifest, co? Dlaczego? Łódź - trzecie co do wielkości miasto w Polsce, zamieszkane przez przeszło siedemset czterdzieści tysięcy mieszkańców. Siedemset czterdzieści tysięcy. Tymczasem łódzkie koncerty około rockowe szturmują kliku osobowe grupy. Zdjęcie, które widzicie to co prawda soundcheck estońskiego zespołu Talbot, który grał w październiku w łódzkim klubie luka, ale oddaje ono tłum jaki się na nim stawił. Było na nim bowiem około piętnastu osób. Przy czym osób, które nie były częścią obsługi baru, bądź zespołu było włącznie ze mną czworo. Kilka dni później w klubie Improwizacja grała Dorena, która do Łodzi przyjechała ze Szwecji. Poprawa we frekwencji faktycznie była, bo stawił się tłum pięcioosobowy. Oba występy stały na bardzo wysokim muzycznie poziomie. Świetna muzyka, bardzo dobra atmosfera wytworzona przez zespoły, mimo, co tu dożo mówić, pustych klubów. Więc co poszło nie tak? Kto zawinił? Managerowie klubów? Na pewno po części tak, bo znalezienie jakichkolwiek plakatów, czy wiadomości o tych koncertach gdziekolwiek poza wejściami frontowymi do klubów graniczyło z cudem, o ile w ogóle było możliwe. Ja żadnych takich informacji nie widziałem. Media? Po części tak, bo większość z nich też o tych wydarzeniach milczała. Zespoły? Jak już pisałem, występy były bardzo dobre, więc ich jedynym mankamentem było to, że nie miały znanych wszem i wobec nazw. Nie miały marki. Kto więc zawinił najbardziej? Łódzcy słuchacze muzyki alternatywnej. Nie pierwszy i nie ostatni raz koncerty świetnych kapel odbywające się w Łodzi świecą pustkami. Wiem, że nie każdy ma czas siedzieć i grzebać w internecie pilnując co i gdzie się dzieje. Wiem, że nie każdy ma na to też ochotę. O fakcie, że nie wszystkich taka, a nie inna muzyka grzeje, nawet nie wspominam. Ale żeby na przeszło siedemset czterdzieści tysięcy nie znalazło się chociażby kilkudziesięciu zainteresowanych? Gdzie były łódzkie radia? Dziennikarze muzyczni w ogóle? Przecież Talbot w niczym nie ustępuje muzycznie największym ze swojej muzycznej półki. Dorena zapewniłaby miły wieczór wszystkim fanom Mogwai, które zapewne gdyby grało w Łodzi ściągnęłoby tłumy. W tym samym miesiącu, w tej samej Improwizacji, w której grała Dorena, tyle że dwa tygodnie wcześniej zagrali posiadający już jaką taka markę w "środowisku" Tides From Nebula. Kiedy wgramoliłem się do sali nie wierzyłem własnym oczom. Była prawie pełna. Wnioski nasuwają się same. Łodzianie nie potrafią samodzielnie muzycznie myśleć. Nie potrafią, bądź nie chcą zadać sobie trudu wychylenia się ze swojego szklanego, wygodnego, ale ciasnego akwarium. Obce jest im wypływanie na szerokie wody, odbywanie własnych wypraw w nieznane. Są w pełni usatysfakcjonowani tym czym karmią ich, ich marki. A najzabawniejsze jest to, że przy tym wszystkim są ogromnie zdziwieni pozbawieniem ich możliwości ubiegania się o miano Europejskiej Stolicy Kultury. Strasznie ich ubodło, że nie będzie im dane podczepić się pod tą prestiżową markę...

KOSIŁAPKI © 2015. All Rights Reserved | Powered by-Blogger

Distributed By-Blogspot Templates | Designed by-Windroidclub