
Nowy album Isis poszedł z duchem czasu i nie chcąc w niczym ustępować swoim kolegom po fachu, niewiele myśląc "wyciekł do sieci". Nowych dźwięków, nie do końca wesołego, kwintetu z Bostonu zawsze wypatruję jak podróżujący po pustyni turyści oaz. W ogromie wysuszonego i dusznego morza muzyki Panowie z Isis byli jak powiew świeżego powietrza. Jak orzeźwiająca fala zimnej wody. Niestety z każdym kolejnym albumem zdaje się im zaczynać, brakować pary. Bezbłędne "Oceanic" i "Panopticon" zdają się z każdym przesłuchanym utworem z "Wavering Radiant"poprzeczką zawieszoną tak wysoko, że muzykom z Isis pozostanie już na zawsze tylko tęskne spoglądanie w jej kierunku. Już na poprzedzającym najnowsze dzieło "The Absence of Truth" dało się słyszeć, że Isis mięknie. Pazury, które kiedyś miała ich muzyka zostały na "The Absence..." przycięte, a najnowszym wydawnictwie dodatkowo jeszcze pomalowane. Niby kompozycyjnie nie można tym kawałkom nic zarzucić, niby ciągle będący wokalistą Aaron Turner nie ogranicza się tylko do śpiewu, ale także growluje, niby ciągle jest w pojedynczym utworze więcej niespodziewanych zwrotów i muzycznej maestrii kompozycyjnej, niż taki Szymon Wydra wymyśli ze swoim carpe Diem przez całe życie, ale brakuje tej iskry, tej magii którą miały poprzednie wydawnictwa. Nie ma ( piszę po kilkunastu jego przesłuchaniach) na tym albumie takich momentów jak na poprzednich wydawnictwach, kiedy to nawet nie angażując się w pełni w grającą muzykę, nagle przestawało się robić cokolwiek się robiło i dawało się ponieść muzyce. Ten album jest bardzo dobry, ale jednak te utwory sobie tylko gdzieś tam "lecą" nie zabierając ze sobą niestety słuchacza. Kolejny bardzo dobry album po "Crack the sky" Mastodona, który mimo wszystko rozczarowuje. Za wymagający jestem czy jak?