Tym razem może bez wstępów, bo się mi trochę zaległości porobiło.
Oprócz kolejnego WYWIADU Z ZESPOŁEM KABANOS Wrzucam jeszcze trzy recenzje:
DEMIANS - MUTE (antyportal)
DEMIANS - MUTE (rockshemir.pl)
FRACTALMIND - DRUGIE JA [ANTYPORTAL.NET]
FRACTAL MIND - DRUGIE JA [ROCK.SHEMIR.PL]
ACID DRINKERS - FISHDICK ZWEI
miłej Lektury
sobota, 13 listopada 2010
niedziela, 7 listopada 2010
What's my name again?
Anonimowy | 19:04
Zastanawialiście się kiedyś nad siłą marki? Nie chodzi mi tu o dawną walutę Republiki Federalnej Niemiec. Chodzi o to jak dajemy się różnym "im" łapać na uwity z kliku liter haczyk. Tak, bo nazwa jest haczykiem. Haczykiem, który pozwala wyławiać z morza potencjalnych odbiorców wszystkich tych, którzy nieopatrznie go połkną. Czemu nieopatrznie? Co w tym złego? Przecież nie jest tak, że spotka nas los większości wyciąganych z morza żyjątek i stracimy życie. Co to, to nie. Tyle tylko, że pozbawieni otaczającego nas morza możliwości, w którym możemy dowolnie przebierać, zostajemy skazani na moczenie się w ciasnej, ograniczającej nas szklanej pułapce marki. I w przeciwieństwie do tej szklanej pułapki, którą znamy z naszych szklanych ekranów nie możemy liczyć na to, że uratuje nas John McClane. Jesteśmy zdani na siebie. Zebrało mi się na nonkonformistyczny manifest, co? Dlaczego? Łódź - trzecie co do wielkości miasto w Polsce, zamieszkane przez przeszło siedemset czterdzieści tysięcy mieszkańców. Siedemset czterdzieści tysięcy. Tymczasem łódzkie koncerty około rockowe szturmują kliku osobowe grupy. Zdjęcie, które widzicie to co prawda soundcheck estońskiego zespołu Talbot, który grał w październiku w łódzkim klubie luka, ale oddaje ono tłum jaki się na nim stawił. Było na nim bowiem około piętnastu osób. Przy czym osób, które nie były częścią obsługi baru, bądź zespołu było włącznie ze mną czworo. Kilka dni później w klubie Improwizacja grała Dorena, która do Łodzi przyjechała ze Szwecji. Poprawa we frekwencji faktycznie była, bo stawił się tłum pięcioosobowy. Oba występy stały na bardzo wysokim muzycznie poziomie. Świetna muzyka, bardzo dobra atmosfera wytworzona przez zespoły, mimo, co tu dożo mówić, pustych klubów. Więc co poszło nie tak? Kto zawinił? Managerowie klubów? Na pewno po części tak, bo znalezienie jakichkolwiek plakatów, czy wiadomości o tych koncertach gdziekolwiek poza wejściami frontowymi do klubów graniczyło z cudem, o ile w ogóle było możliwe. Ja żadnych takich informacji nie widziałem. Media? Po części tak, bo większość z nich też o tych wydarzeniach milczała. Zespoły? Jak już pisałem, występy były bardzo dobre, więc ich jedynym mankamentem było to, że nie miały znanych wszem i wobec nazw. Nie miały marki. Kto więc zawinił najbardziej? Łódzcy słuchacze muzyki alternatywnej. Nie pierwszy i nie ostatni raz koncerty świetnych kapel odbywające się w Łodzi świecą pustkami. Wiem, że nie każdy ma czas siedzieć i grzebać w internecie pilnując co i gdzie się dzieje. Wiem, że nie każdy ma na to też ochotę. O fakcie, że nie wszystkich taka, a nie inna muzyka grzeje, nawet nie wspominam. Ale żeby na przeszło siedemset czterdzieści tysięcy nie znalazło się chociażby kilkudziesięciu zainteresowanych? Gdzie były łódzkie radia? Dziennikarze muzyczni w ogóle? Przecież Talbot w niczym nie ustępuje muzycznie największym ze swojej muzycznej półki. Dorena zapewniłaby miły wieczór wszystkim fanom Mogwai, które zapewne gdyby grało w Łodzi ściągnęłoby tłumy. W tym samym miesiącu, w tej samej Improwizacji, w której grała Dorena, tyle że dwa tygodnie wcześniej zagrali posiadający już jaką taka markę w "środowisku" Tides From Nebula. Kiedy wgramoliłem się do sali nie wierzyłem własnym oczom. Była prawie pełna. Wnioski nasuwają się same. Łodzianie nie potrafią samodzielnie muzycznie myśleć. Nie potrafią, bądź nie chcą zadać sobie trudu wychylenia się ze swojego szklanego, wygodnego, ale ciasnego akwarium. Obce jest im wypływanie na szerokie wody, odbywanie własnych wypraw w nieznane. Są w pełni usatysfakcjonowani tym czym karmią ich, ich marki. A najzabawniejsze jest to, że przy tym wszystkim są ogromnie zdziwieni pozbawieniem ich możliwości ubiegania się o miano Europejskiej Stolicy Kultury. Strasznie ich ubodło, że nie będzie im dane podczepić się pod tą prestiżową markę...
wtorek, 14 września 2010
Rozmowy kontrolowane III
Anonimowy | 21:32
Jak widać była "mała" obsuwa w publikacji wywiadów, które w poprzednim wpisie obiecałem. Ale co się odwlecze...
Pierwsza część wywiadu z Guantanamo Party Program
Druga część wywiadu z Guantanamo Party Program
Wywiad z Chain Reaction
Indżoj
Pierwsza część wywiadu z Guantanamo Party Program
Druga część wywiadu z Guantanamo Party Program
Wywiad z Chain Reaction
Indżoj
piątek, 10 września 2010
Rozmowy kontrolowane II
Anonimowy | 12:00
Wrzucam wywiad z At The Soundawn, na razie po angielskawu tylko. A wieczorem możliwe, że dorzucę jeszcze swoje pogaduchy z Chain Reaction i Guantanamo Party Program, tak że zaglądnijcie jeszcze w okolicach 22 jeśli Was one interesują :]
CLICK DZIADA WYWIADA
CLICK DZIADA WYWIADA
niedziela, 29 sierpnia 2010
Kosiłapki na Kosiłapkach
Anonimowy | 20:54
Ten tekst miał się początkowo pojawić tu, ale że rock.shemir tak przeraźliwie świecił pustkami wrzuciłem go tam, a tu tylko podlinkowuję. Generalnie zapraszam chętnych do dyskusji w KoMEntKacH, bo jest o czym :]
HIPER-TORFIA
A jak się po chwili okazało pojawiła się też moja recenzja:
THE OBSYDIAN CONSPIRACY, nad którą się męczyłem cały miesiąc. Płytą, nie racenzją
HIPER-TORFIA
A jak się po chwili okazało pojawiła się też moja recenzja:
THE OBSYDIAN CONSPIRACY, nad którą się męczyłem cały miesiąc. Płytą, nie racenzją
wtorek, 24 sierpnia 2010
Untitled 1
Anonimowy | 14:38
Bez wstępów. Dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji przeczytać w oryginale wywiadu z Junius, jego wersja po polsku
KLIK
I oczywiście relacja z Open Mind Festival z opasłą galerią zdjęć. Miłego ridowania
KLIK
I oczywiście relacja z Open Mind Festival z opasłą galerią zdjęć. Miłego ridowania
piątek, 13 sierpnia 2010
You Can't Change Me Now!
Anonimowy | 12:23
Już nawet się z planem tekstów, które powinienem wrzucać nie wyrabiam. Co do cholery z tą petycją o przedłużenie doby? Naprawdę nie jest mu ona do niczego potrzebna? Może jeśli nie do pracy, to dla dłuższego balowania, co? Tymczasem :
RELACJA Z KONCERTU FEAR FACTORY W PROGRESJI
RELACJA Z KONCERTU FEAR FACTORY W PROGRESJI
wtorek, 10 sierpnia 2010
Time, what is time
Anonimowy | 23:13
Wiadomo, nowy pakiet literowy. Ależ ten czas gna. Dobę trzeba przedłużyć o parę godzin, bo już nawet z wypluwaniem tych liter z siebie zaczynam nie nadążać...
RELACJA Z CONVERGE, KYLESY, GAZY I KVERTECZEGOŚ W ROTUNDZIE :)
Relacja z Asymmetry ze zdjęciami!
RECENZJA "SHIFTING" AT THE SOUNDAWN
RECENZJA "MECHANIZE" FEAR FACTORY
Hołpfoli Indżo :]
PRAWIE ZAPOMNIAŁEM. DZIĘKI ZA WSZYSTKO MALIŚ!!!! :]
RELACJA Z CONVERGE, KYLESY, GAZY I KVERTECZEGOŚ W ROTUNDZIE :)
Relacja z Asymmetry ze zdjęciami!
RECENZJA "SHIFTING" AT THE SOUNDAWN
RECENZJA "MECHANIZE" FEAR FACTORY
Hołpfoli Indżo :]
PRAWIE ZAPOMNIAŁEM. DZIĘKI ZA WSZYSTKO MALIŚ!!!! :]
sobota, 7 sierpnia 2010
Normal
Anonimowy | 11:03
I kolejne wypociny. Tym razem z nowo powstałego serwisu Rock.Shemir.pl
RELACJA Z KONCERTU PORCUPINE TREE
RECENZJA NAJNOWSZEGO RED SPAROWES
RECENZJA NOWEGO BRUNO SCHULZA
RECENZJA NOWEGO CARRION
RELACJA Z PRZESTRZENI MUZYKI
RELACJA Z KONCERTU COHEED AND CAMBRIA
INDŻOJ
RELACJA Z KONCERTU PORCUPINE TREE
RECENZJA NAJNOWSZEGO RED SPAROWES
RECENZJA NOWEGO BRUNO SCHULZA
RECENZJA NOWEGO CARRION
RELACJA Z PRZESTRZENI MUZYKI
RELACJA Z KONCERTU COHEED AND CAMBRIA
INDŻOJ
środa, 4 sierpnia 2010
At the Soundless Dawn
Anonimowy | 22:34
Red Sparowes to jedni z moich dawnych mistrzów. Tym bardziej się cieszę, że udało mi się namówić ich do odpowiedzenia na kilka moich pytań. Mniej, że udało mi się ich w jednym z pytań urazić ;]Wywiad z nimi, niestety póki co tylko po angielsku poniżej. Jako bonus dwie recenzje. Indżoj
WYWIAD Z RED SPAROWES
RECENZJA DEBIUTU GUANTANAMO PARTY PROGRAM
WIZYTA MASTODON W ŚWIECIE FILMU
WYWIAD Z RED SPAROWES
RECENZJA DEBIUTU GUANTANAMO PARTY PROGRAM
WIZYTA MASTODON W ŚWIECIE FILMU
wtorek, 3 sierpnia 2010
Over, and over, and over again
Anonimowy | 20:33
Już nawet nie będę się rozpisywał, że wrzucę w najbliższym czasie tu coś poza linami. Nie ma takiej opcji :] Tak, że na razie zostawiam Was z owocami mojej pracy:
WYWIAD Z ZESPOŁEM MOANAA
RECENZJĘ IDOLLUM UFOMAMMUT
RECENZJĘ EP MOANAA
INDŻOJ
WYWIAD Z ZESPOŁEM MOANAA
RECENZJĘ IDOLLUM UFOMAMMUT
RECENZJĘ EP MOANAA
INDŻOJ
piątek, 30 lipca 2010
Kosmetyka Parkietu
Anonimowy | 23:54
Znalazłem wolną chwilę żeby trochę podłubać przy swoim bLoGasKu. Dodałem, co widać w prawym górnym rogu, oczywiście dla Waszej wygody, linki do wszystkich moich ukazujących się tekstów w ramce "Prasówka". I żeby nie marnować miejsca na serwerach tylko po to żeby o tym zakomunikować dorzucam cztery świeżutkie recenzje:
AT THE SOUNDAWN "SHIFTING"
CARRION "EL MEDDAH"
BRUNO SCHULZ "NOWY, LEPSZY CZŁOWIEK"
UFOMAMMUT "EVE"
Miłej lektury :]
AT THE SOUNDAWN "SHIFTING"
CARRION "EL MEDDAH"
BRUNO SCHULZ "NOWY, LEPSZY CZŁOWIEK"
UFOMAMMUT "EVE"
Miłej lektury :]
poniedziałek, 26 lipca 2010
Morgen,morgen,nur nich heute...
Anonimowy | 22:41
Tak, tak, to kolejny link. Ale warto do niego zajrzeć, jak zresztą do każdego mojego artykułu :] A i muzyczki zamieszczonej w filmiku posłuchać warto :]Zapraszam zatem do przeczytania
sobota, 24 lipca 2010
Licho nie śpi
Anonimowy | 21:13
fot.A.Krysiuk
W zamierzchłych latach osiemdziesiątych byli jednym tchem wymieniani obok Vader kiedy się mówiło o wielkich polskich zespołach metalowych. Teraz mają ambicję odzyskania tej pozycji. Zresztą przeczytajcie sami:
Miłego czytania
wtorek, 20 lipca 2010
Ogórek, ogórek, ogórek, zielony ma garniturek.
Anonimowy | 01:23
Mój wolny czas, który miałem w zamiarze poświęcić na odkurzenie BloGaSkA przerodził się w niezwykle pracowity czas. Niby sezon ogórkowy w pełni, ale jednak nie wszyscy mają czas się tymi ogórkami delektować, bo co odkopią się ze sterty pracy zupełnie jak kojot Willie, dzięki planowi, który na papierze może i wyglądał genialnie, ale koniec końców skończył się tak
kończą z kolejną furą roboty na głowie
Dlatego też zamiast zanudzać Was, potencjalni czytelnicy swoim wolnomyślicielstwem rzucam w Was kolejnymi konkretami.
Relacja z Seven Festival w Węgorzewie
Recenzja ablumu Chain Reaction
,Kabanos
I God Is An Astronaut
To tak, na zabicie czasu, zanim będę miał czas na wolnomyślicielstwo.
kończą z kolejną furą roboty na głowie
Dlatego też zamiast zanudzać Was, potencjalni czytelnicy swoim wolnomyślicielstwem rzucam w Was kolejnymi konkretami.
Relacja z Seven Festival w Węgorzewie
Recenzja ablumu Chain Reaction
,Kabanos
I God Is An Astronaut
To tak, na zabicie czasu, zanim będę miał czas na wolnomyślicielstwo.
czwartek, 3 czerwca 2010
sobota, 29 maja 2010
Walk with me in hell
Anonimowy | 01:15
Nie, nie to jeszcze nie świeżynka, a relacja z konecertu Lamb Of God, ale ten czas, kiedy świeżynka nadejdzie się nieubłaganie zbliża.
Tymczasem, miłej lektury
No proszę, mimo tego co pisałem z Polskim fanem się nie wygra, jest jak polski turysta, a jak mówi dowcip, są dwie niepokonane siły: Armia Radziecka i polski turysta
P.S. Nie chce mi się kolejnego posta montować, więc dodam tu relację z Pogodna na Lumumbowie
piątek, 28 maja 2010
Ja wiem to, ja wiem to, i co z tego?
Anonimowy | 20:33
Wiem, że od daaaaaaaaawna nic nie pisałem, ale po prostu nie mam ostatnimi czasy kiedy. W najbliższym jednak czasie, jako że wolny czas mieć będę to na pewno coś świeżego naskrobę, póki co porcja tekstów:
Recenzja płyty "Eve" zespołu Ufomammut
Relacja z koncertu Kombajnu Do Zbieranai Kur Po Wioskach
Relacja w koncertu Junius i God Is An Astronaut w Poznaniu
Relacja z koncertu RPWL w Warszawie
Recenzja płyty "Cutthroat Melodies" Chain Reaction
Do wszystkich relacji sam robiłem sŁiTAśnE focie. Spodobało mi się. Ale o tym już innym razem.
P.S. Ta zadziwiona persona to "Naspidowany Tinki Łinki", maskotka wyjazdu do Poznania. Taką miałem mniej więcej minę kiedy zaczęli grać God Is An Astronaut.
poniedziałek, 3 maja 2010
Time:The Beginning
Anonimowy | 22:44
W końcu! Ukazał się mój pierwszy tekst dla MPRA.Pl. Tak, ciągle nie mam czasu na nowe autonomiczne wpisy. Może jutro. Póki co, poczytajcie sobie jak było na Neuro Music Contest.
I posłuchajcie sobie jak brzmi gwiazda wieczoru z jednym z najlepszych zestawów wydalaczy dźwięków na planecie
I posłuchajcie sobie jak brzmi gwiazda wieczoru z jednym z najlepszych zestawów wydalaczy dźwięków na planecie
piątek, 23 kwietnia 2010
A ja swoje
Anonimowy | 02:36
Łoj dużo się działo, więc tradycyjnie nie miałem czasu pisać. Macie tu na zgodę jeszcze ciepły wywiad z Mouth of the architect. I do rychłego przeczytania. Oby.
„Pierdolony, ciężki rock’n’roll maleńki”
„Pierdolony, ciężki rock’n’roll maleńki”
wtorek, 6 kwietnia 2010
I jeszcze jeden i jeszcze raz
Anonimowy | 01:35
Jeszcze jeden rarytasik. Wywiad z God Is An Astronaut
„Muzyka jest dla nas wentylem, prawie terapią”
No i oczywiście coś do posłuchania. Mój ulubiony
„Muzyka jest dla nas wentylem, prawie terapią”
No i oczywiście coś do posłuchania. Mój ulubiony
poniedziałek, 5 kwietnia 2010
Guess Who's back?
Anonimowy | 22:41
Znowu mnie trochę mnie nie było, ale jak zawsze też mam po dłuższej przerwie mam rarytasik. Wywiad z Helen Money zanim pojawi się na AP, można przeczytać u mnie na bLOgAsKu. Miłej lektury
„Chciałabym być Tom-em Morello wiolonczeli”
No i sobie jeszcze posłuchajcie Helenki Pieniążek
„Chciałabym być Tom-em Morello wiolonczeli”
No i sobie jeszcze posłuchajcie Helenki Pieniążek
sobota, 13 marca 2010
Wielki Kryzys
Anonimowy | 22:10
Trochę mnie nie było. Ręka w gipsie i góra innych rzeczy powstrzymała mnie przed regularnym się tu udzielaniem. A w międzyczasie parę razy strasznie mnie korciło żeby zasiąść za klawiaturą. Jak na przykład wtedy, kiedy mój ulubiony dziennikarz muzyczny stracił pracę we "Wprost". Nie żebym się dziwił, bo prędzej czy później ktoś musiał przeczytać co Pan Robert za mądrości wypisuje, a od tego już prosta droga do zastąpienia go kimś, kto ma jakiekolwiek pojęcie o tym co robi. Były też Słowiki, nominacje do Fryderyków, i wiele innych ciekawych rzeczy, ale ból ręki, która swoją drogą wciąż nie do końca funkcjonuje tak jak powinna, skutecznie hamował moje zapędy. Dzisiaj jednak jest trochę lepiej, więc...
Nie trzeba laureatów Pulitzera, lauru dziennikarza roku, czy też jakiegoś tabunu tęgich głów w gronostajach żeby zauważyć, że poziom dziennikarstwa spada. Zwłaszcza na portalach internetowych. Zresztą nawet dawniej zdarzały się w różnych mediach "zapychacze", które wywoływały uśmiech politowania. Dziś nie tyle uśmiechnąłem się, co zdrowo uśmiałem przy lekturze wyniku "szokujących badań" jakie zamieścił portal gazeta.pl. W jakim świecie żyją osoby zlecające takie badania, a potem będące zszokowane ich wynikami? Czy oni żyją w tej samej rzeczywistości co ja, i pozostali "szarzy obywatele"? Gdzie są te, będące chyba pod kloszem, odizolowane od "naszej rzeczywistości" osiedla, na których nie ma palących, pijących i agresywnych gimnazjalistów? Nie chce mi się wierzyć, że na przedmieściach, czy osiedlach zamkniętych życie toczy się tak beztrosko, jak można by wnioskować z szoku wywołanego wynikami badania. Czy Ci "zszokowani" redaktorzy i badacze już zupełnie utonęli w świecie plastikowych pod względem fabuły i drewnianych pod względem aktorstwa polskich telenowel? Czy oni nie widzą co się wokół nich dzieje? Wiem, że należy przesiewać podawane przez każde media informacje, ale czy to nie trochę uwłaczające jak w nas takimi wielkimi grudami walą? Czasami czuję się jakbym znowu miał mniej niż 10 lat i wsłuchiwał się w rewelacje prezentowane przez:
Nie trzeba laureatów Pulitzera, lauru dziennikarza roku, czy też jakiegoś tabunu tęgich głów w gronostajach żeby zauważyć, że poziom dziennikarstwa spada. Zwłaszcza na portalach internetowych. Zresztą nawet dawniej zdarzały się w różnych mediach "zapychacze", które wywoływały uśmiech politowania. Dziś nie tyle uśmiechnąłem się, co zdrowo uśmiałem przy lekturze wyniku "szokujących badań" jakie zamieścił portal gazeta.pl. W jakim świecie żyją osoby zlecające takie badania, a potem będące zszokowane ich wynikami? Czy oni żyją w tej samej rzeczywistości co ja, i pozostali "szarzy obywatele"? Gdzie są te, będące chyba pod kloszem, odizolowane od "naszej rzeczywistości" osiedla, na których nie ma palących, pijących i agresywnych gimnazjalistów? Nie chce mi się wierzyć, że na przedmieściach, czy osiedlach zamkniętych życie toczy się tak beztrosko, jak można by wnioskować z szoku wywołanego wynikami badania. Czy Ci "zszokowani" redaktorzy i badacze już zupełnie utonęli w świecie plastikowych pod względem fabuły i drewnianych pod względem aktorstwa polskich telenowel? Czy oni nie widzą co się wokół nich dzieje? Wiem, że należy przesiewać podawane przez każde media informacje, ale czy to nie trochę uwłaczające jak w nas takimi wielkimi grudami walą? Czasami czuję się jakbym znowu miał mniej niż 10 lat i wsłuchiwał się w rewelacje prezentowane przez:
niedziela, 7 lutego 2010
Małe szczęścia
Anonimowy | 21:10
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nad Wisłą ciągle narzeka się na wydarzenia związane ze sceną muzyczną. Znaczy się narzekają głownie osoby, którym zależy na jakiej takiej muzyce, czy na jakiej takiej scenie muzycznej. Wielbiciele szturmujących listy przebojów stacji radiowych hitów mają je głęboko w poważaniu. Horrendalne ceny płyt, brak ambitnej muzyki w mediach i inne drążące smutny świat ludzi, dla których muzyka jest częścią życia, a nie tylko do niego dodatkiem, są im obce. Wśród narzekających prym wiodą dziennikarze muzyczni. Całkiem zresztą słusznie, bo kto, jak kto, ale oni powinni nie milknąć w tej sprawie. Ciekawe jak by byli zajadli w swojej krytyce gdyby gdzieś w ich głowie kołatała świadomość, że mogą trafić do więzienia. Taki los spotkał dwóch dziennikarzy muzycznych w Iranie. Zostali oni bez podania ŻADNYCH powodów zatrzymani i uwięzieni. Chciałbym zobaczyć jak w podobnych warunkach pracy Pan Leszczyński wygłasza swoje kolejne mądrości. Drugim ostrzem krytyki, które raz po raz stara się wytrącić argumenty, którymi zasłaniają się obrońcy obecnego stanu rzeczy są oczywiście odbiorcy muzyki. Tak zwani fani. Postawmy się zatem, bo sam też się do tej grupy zaliczam, w sytuacji w jakiej znaleźli się Indyjscy fani muzyki metalowej. Otóż tamtejszy największy festiwal rockowy, India Rock Festival ma dość nietypową gwiazdę. Otóż główna atrakcją tego festiwalu będzie kultowa, ciesząca się od lat niesłabnącym poparciem i szacunkiem wśród rockowej braci, mianowicie - Backstreet Boys. Dla wszystkich tych, którzy nie mieli okazji się z nimi zetknąć, ze względu na ich dość kontrowersyjny i bezkompromisowy przekaz, przypominam, że brzmią tak:
I teraz pomyślmy co by się stało gdyby na przykład właśnie ich zaserwował, powiedzmy Sonicsphere Festival, zamiast stojącego pod coraz większym znakiem zapytania występem Slayer-a? Prawda, jak cudownie by było? Tak, że walczmy o swoje, ale nie zapominajmy, że mogłoby być o wiele gorzej. Choć muszę przyznać, że perspektywa uniemożliwienia wypowiadania się Panu Leszczyńskiemu jest bardzo kusząca.
I teraz pomyślmy co by się stało gdyby na przykład właśnie ich zaserwował, powiedzmy Sonicsphere Festival, zamiast stojącego pod coraz większym znakiem zapytania występem Slayer-a? Prawda, jak cudownie by było? Tak, że walczmy o swoje, ale nie zapominajmy, że mogłoby być o wiele gorzej. Choć muszę przyznać, że perspektywa uniemożliwienia wypowiadania się Panu Leszczyńskiemu jest bardzo kusząca.
czwartek, 4 lutego 2010
Miejsce, którego wszyscy szukamy
Anonimowy | 23:12
Chciałem coś napisać o swoich Europejskich wojażach, ale nie mogę. Mimo, do stołecznej dla mnie Łodzi wróciłem już we wtorek, ciągle nie jestem w stanie otrząsnąć się z tego co widziałem. Co prawda myśląc logicznie w pamięci powinny mi utkwić dwie noce spędzone na terminalu lotniska w Oslo, albo fakt, że przyszło mi za około minutową wycieczkę pociągiem zapłacić przeszło 30 złotych. Wszystko jednak blednie w obliczu emocji jakich dostarczyła mi wizyta w Barcelonie. Nie chodzi nawet o to, że byłem na meczu mojej ukochanej drużny piłkarskiej, co to, to nie. Za wysokie finansowo progi na moje biedne nogi. Architektura na, którą zwykle praktycznie nie zwracam uwagi w stolicy Katalonii rzuciła mnie na kolana. Ciągle przed oczami stoją mi te kamienice, ulice, i inne im podobne, zlepki wody, piachu, cementu i innych materiałów budowlanych, które w rękach katalońskich budowniczych zamieniły się w obraz miejsca, którego nie chce się opuszczać, a po opuszczeniu już planuje się powrót. Ja tam jeszcze wrócę. Nie ma innej możliwości.Tytuł wpisu wziąłem od utworu nieistniejącego już zespołu She. Ja swojego miejsca już szukać nie muszę.
P.S. DZIĘKI ŚWISTAKU ZA GOŚCINĘ, BOO, ADAŚ - DZIĘKI ZA TOWARZYSTWO. EPIC
P.S. DZIĘKI ŚWISTAKU ZA GOŚCINĘ, BOO, ADAŚ - DZIĘKI ZA TOWARZYSTWO. EPIC
środa, 27 stycznia 2010
Syndic Calls
Anonimowy | 15:35
Siedzę sobie (w moim wieku stanie nie wchodzi w rachubę) i zapoznaje się kolejno z tegorocznymi uczestnikami Asymmetry Festivalu.
Zeszłoroczną edycję wspominam jako najlepszy festiwal zeszłego roku. Wiem były Off-y, Opener-y, Woodstock-i, Węgorzewa i wiele innych. Żadne z tych wydarzeń nie zgromadziło jednak takiego stężenia niebanalnej muzyki jakie udało się uzyskać w ODA Firlej. Przyznam bez bicia, że jadąc w zeszłym roku do Wrocławia nie byłem zaznajomiony z wszystkimi zespołami, które miały wystąpić. W zasadzie to biorąc pod uwagę ilość zespołów, które miały zagrać znałem ich bardzo mało. Baroness, Amen Ra, Storm of Light, Blindead, i w zasadzie chyba tyle. Lubię jeździć na koncerty wykonawców, których nie znam, bo lubię niespodzianki. Ostatecznie lepiej zaskoczyć się pozytywnie niż negatywnie, prawda? To co spotkało mnie w Firleju należało do najpiękniejszych niespodzianek jakie mi się zdarzyły. Wracałem do Łodzi jako zagorzały fan, jeśli nie fanatyk takich zespołów jak: Tephra, Ufomammut, Lent0, czy 65daysofstatic. Plułem też sobie w brodę do tego stopnia, że prawie się utopiłem kiedy choroba uniemożliwiła mi uczestnictwo w drugim weekendzie Asymmetry. W tym roku jestem niestety zmuszony do zepsucia sobie niespodzianki. Nie wiadomo czy będę się mógł na Asymmetry Festiwalu stawić co doprowadza mnie niemal do szewskiej pasji. Siedzę sobie więc, tak jak pisałem, i kosztuję co też przygotowali organizatorzy w tym roku. Nie zdążyłem się co prawda jeszcze dokładnie rozsmakować w przedstawionej przez Firlej ofercie, ale pewne wnioski już się nasuwają i mam dzięki Asymmetry swoich nowych ulubieńców . Całkiem obiecująco po pojedynczych przesłuchaniach zapowiadają się: Tesseract, Dark Castle, Altar of Plagues, Esoteric, czy też Black shape of nexus i Khuda. Rozczarowałem się natomiast Shrinebuilder-em. Po muzykach, którzy maczali swoje palce w takich projektach jak Neurosis, Melvins czy OM wymagać powinno się zdecydowanie więcej. Żałuję też, że nie udało mi się nigdzie znaleźć większej ilości twórczości Helen Money. Tu kolejny komplement dla ludzi odpowiedzialnych za ten festiwal. Jak oni docierają do takich perełek, których twórczość trudno znaleźć nawet w tak ogromnej skarbnicy jak internet? Przecież też regularnie zasiadam do czesania internetu i nieczęsto udaje mi się takie skarby wygrzebać. O klasie Jesu, Jarboe, czy też zespołu Kylesa pisał nie będę, bo skoro nawet taki laik jak ja je kojarzy, to nie mogą być nieznane ;).Na koniec zostawiłem sobie prawdziwą perełkę. The Mount Fuji Doomjazz Corporation pochłonęło mnie bez reszty. Ta gęsta, niepokojąca i cudownie wciągająca muzyka zasługuje na osobny wpis, bądź też osobną stertę liter, co zapewne zrobię jak wrócę ze swojego Eurotripa. Swoją drogą ciekawe, czy w tym roku zwycięzca konkursu Neuro Music będzie równie trafnie wytypowany jak zeszłoroczny triumfator - Tides From Nebula. No i czy mi się uda do cholery tam wybrać!!
Zeszłoroczną edycję wspominam jako najlepszy festiwal zeszłego roku. Wiem były Off-y, Opener-y, Woodstock-i, Węgorzewa i wiele innych. Żadne z tych wydarzeń nie zgromadziło jednak takiego stężenia niebanalnej muzyki jakie udało się uzyskać w ODA Firlej. Przyznam bez bicia, że jadąc w zeszłym roku do Wrocławia nie byłem zaznajomiony z wszystkimi zespołami, które miały wystąpić. W zasadzie to biorąc pod uwagę ilość zespołów, które miały zagrać znałem ich bardzo mało. Baroness, Amen Ra, Storm of Light, Blindead, i w zasadzie chyba tyle. Lubię jeździć na koncerty wykonawców, których nie znam, bo lubię niespodzianki. Ostatecznie lepiej zaskoczyć się pozytywnie niż negatywnie, prawda? To co spotkało mnie w Firleju należało do najpiękniejszych niespodzianek jakie mi się zdarzyły. Wracałem do Łodzi jako zagorzały fan, jeśli nie fanatyk takich zespołów jak: Tephra, Ufomammut, Lent0, czy 65daysofstatic. Plułem też sobie w brodę do tego stopnia, że prawie się utopiłem kiedy choroba uniemożliwiła mi uczestnictwo w drugim weekendzie Asymmetry. W tym roku jestem niestety zmuszony do zepsucia sobie niespodzianki. Nie wiadomo czy będę się mógł na Asymmetry Festiwalu stawić co doprowadza mnie niemal do szewskiej pasji. Siedzę sobie więc, tak jak pisałem, i kosztuję co też przygotowali organizatorzy w tym roku. Nie zdążyłem się co prawda jeszcze dokładnie rozsmakować w przedstawionej przez Firlej ofercie, ale pewne wnioski już się nasuwają i mam dzięki Asymmetry swoich nowych ulubieńców . Całkiem obiecująco po pojedynczych przesłuchaniach zapowiadają się: Tesseract, Dark Castle, Altar of Plagues, Esoteric, czy też Black shape of nexus i Khuda. Rozczarowałem się natomiast Shrinebuilder-em. Po muzykach, którzy maczali swoje palce w takich projektach jak Neurosis, Melvins czy OM wymagać powinno się zdecydowanie więcej. Żałuję też, że nie udało mi się nigdzie znaleźć większej ilości twórczości Helen Money. Tu kolejny komplement dla ludzi odpowiedzialnych za ten festiwal. Jak oni docierają do takich perełek, których twórczość trudno znaleźć nawet w tak ogromnej skarbnicy jak internet? Przecież też regularnie zasiadam do czesania internetu i nieczęsto udaje mi się takie skarby wygrzebać. O klasie Jesu, Jarboe, czy też zespołu Kylesa pisał nie będę, bo skoro nawet taki laik jak ja je kojarzy, to nie mogą być nieznane ;).Na koniec zostawiłem sobie prawdziwą perełkę. The Mount Fuji Doomjazz Corporation pochłonęło mnie bez reszty. Ta gęsta, niepokojąca i cudownie wciągająca muzyka zasługuje na osobny wpis, bądź też osobną stertę liter, co zapewne zrobię jak wrócę ze swojego Eurotripa. Swoją drogą ciekawe, czy w tym roku zwycięzca konkursu Neuro Music będzie równie trafnie wytypowany jak zeszłoroczny triumfator - Tides From Nebula. No i czy mi się uda do cholery tam wybrać!!
poniedziałek, 25 stycznia 2010
Cleaning out my closet
Anonimowy | 18:15
Czas na mój swoisty coming out. Wiem, że za to co zaraz napiszę czeka mnie fala drwin i brak akceptacji, a kto wie może i izolacja społeczne. Nie tak mnie wychowywano i nie wiem gdzie ja, albo środowisko, w którym dorastałem popełniło błąd, co sprawiło, że jestem "inny". Dość już jednak życia w kłamstwie i udawania, że jestem taki jak wszyscy "normalni" ludzie. Boję się pomyśleć z jakimi od dziś przyjdzie mi spotykać się spojrzeniami i drwiącymi uśmieszkami, a nawet zapewne i werbalnymi i niewerbalnymi ciosami. Ale trudno. Powiedziałem "A", powiem i "B". Otóż, jakkolwiek zatrważająco by to nie brzmiało, muszę się przyznać przed całym światem: lubię muzykę zespołu Coma. Chciałem tu zaznaczyć i podkreślić, że moja sympatia nie sięga aż tak daleko żeby akceptować teksty Piotra R. będącego za nie w tym łódzkim zespole odpowiedzialnym. Tak, potrafię oddzielić muzykę od grafomańskich tekstów Roguckiego, dzięki cudownemu talentowi, który posiadam, a który pozwala mi nie zwracać uwagi na tekst i traktować linię wokalną jako kolejny instrument. Dzięki temu nie przeszkadzają mi aż nadto "krzyczące herbaty", i wiele innych temu podobnych "klejnotów", które jestem w stanie nie tyle puścić Comowcą w niepamięć, co przykryć je w świadomości zasłoną milczenia.
Jest jednak coś, czego im darować nie mogę. Właściwie to lista jest odrobinę dłuższa niż tylko jedno "coś", ale już nie będę się rozpisywał o tym, jak panowie łodzianie zachowują się na swoich koncertach, gdzie ich wybujałe ego powinno mieć dla siebie osobną scenę. Najbardziej boli mnie to, że uwierzyli, że są tak wielcy i utalentowani jak starają się im wmówić wszelkie media. Panowie redaktorzy rozpływają się nad świetną muzyką(fajna jest, fakt) i wielowymiarowymi i nieszablonowymi tekstami(patrz casus "krzyczącej herbaty") jakimi raczą nas Piotruś i spółka. Tak powstał dwupłytowy(!) album "Hipertrofia". Mi osobiście od razu skojarzył się z "The Wall". Zanim pierwsze z Was rzuci kamień pozwólcie mi się wytłumaczyć. Otóż w żadnym razie nie chodzi mi o to, że jest pod względem artystycznym podobny do arcydzieła Pink Floyd, bo żeby wysnuwać takie wnioski musiałbym być niespełna rozumu i potrzebować pomocy przy wiązaniu sznurowadeł. Mam na myśli fakt, że Panowie postanowili stworzyć koncept album pełną gębą. Nie ograniczyli się do jednej tematyki utworów, czy też nawet stworzenia z nich spójnej historii. O nie, to by dla takich "artystów" było za mało. Oni musieli dodać wszelkie pokasływania i inne temu podobne dźwięki, które zapewne w ich napompowanych własną doskonałością i wyższością nad szarymi muzykami umysłach miały nadać albumowi "głębi" i podnieść jego wartość artystyczną. W rezultacie zaś dla osób, takich jak na przykład ja, które nie wielbią Comci za całokształt efekt finalny jest męczący jak sesja i asłuchalny jak pewien przedstawiciel sceny klubowej.
Niestety Comizacja postępuje. Wciąż nie brakuje gotowych płacić za oglądanie wątpliwej jakości popisów scenicznych Roguckiego i spółki na żywo. Do tego stopnia, że pewnie znowu wszędzie gdzie się pojawią spotkają się z kompletem publiczności. Co gorsza w przeciwności do mnie bywalcy takich spędów to przypadki kliniczne odbierające Comcię jako całość, czyli także teksty. Miejmy nadzieję, że ktoś w końcu zainteresuje się tym problemem, i że mimo powagi sytuacji media nie rozdmuchają tego do poziomu histerii towarzyszącej każdej kolejnej grypie pochodzenia zwierzęcego. Chodź musicie się ze mną zgodzić, że mamy tu do czynienia z problemem podobnego kalibru.
p.s. Swego czasu strasznie, jak to się kolokwialnie mówi, "darłem" z fanów Comci, kiedy Ci oburzali się na drących się na koncertach ich ukochanego zespołu ludzi, mających czelność kalać ich świętość okrzykami "kurwa mać, Coma grać"(nic tak nie poprawia humoru jak wizyta na oficjalnym forum Comci i poczytywanie "oświeconych" jego użytkowników). Jakiś czas później miałem do czynienia z jegomościem wydzierającym się w ten sposób na koncercie Neurosis i miałem ochotę powoli go rozczłonkowywać wpychając mu kolejne kończyny do gardła żeby się w końcu uciszył. Czuję się usprawiedliwiony, bo występ Neurosis nazwać po prostu koncertem, to tak jakby nazwać "Krzyk" Muncha fajnym obrazkiem. Nie da się porównać mistycznego wydarzenia jakim jest koncert Neurosis z występem Comci. To, nie tak że Comizacja u mnie postępuje. Prawda?
Jest jednak coś, czego im darować nie mogę. Właściwie to lista jest odrobinę dłuższa niż tylko jedno "coś", ale już nie będę się rozpisywał o tym, jak panowie łodzianie zachowują się na swoich koncertach, gdzie ich wybujałe ego powinno mieć dla siebie osobną scenę. Najbardziej boli mnie to, że uwierzyli, że są tak wielcy i utalentowani jak starają się im wmówić wszelkie media. Panowie redaktorzy rozpływają się nad świetną muzyką(fajna jest, fakt) i wielowymiarowymi i nieszablonowymi tekstami(patrz casus "krzyczącej herbaty") jakimi raczą nas Piotruś i spółka. Tak powstał dwupłytowy(!) album "Hipertrofia". Mi osobiście od razu skojarzył się z "The Wall". Zanim pierwsze z Was rzuci kamień pozwólcie mi się wytłumaczyć. Otóż w żadnym razie nie chodzi mi o to, że jest pod względem artystycznym podobny do arcydzieła Pink Floyd, bo żeby wysnuwać takie wnioski musiałbym być niespełna rozumu i potrzebować pomocy przy wiązaniu sznurowadeł. Mam na myśli fakt, że Panowie postanowili stworzyć koncept album pełną gębą. Nie ograniczyli się do jednej tematyki utworów, czy też nawet stworzenia z nich spójnej historii. O nie, to by dla takich "artystów" było za mało. Oni musieli dodać wszelkie pokasływania i inne temu podobne dźwięki, które zapewne w ich napompowanych własną doskonałością i wyższością nad szarymi muzykami umysłach miały nadać albumowi "głębi" i podnieść jego wartość artystyczną. W rezultacie zaś dla osób, takich jak na przykład ja, które nie wielbią Comci za całokształt efekt finalny jest męczący jak sesja i asłuchalny jak pewien przedstawiciel sceny klubowej.
Niestety Comizacja postępuje. Wciąż nie brakuje gotowych płacić za oglądanie wątpliwej jakości popisów scenicznych Roguckiego i spółki na żywo. Do tego stopnia, że pewnie znowu wszędzie gdzie się pojawią spotkają się z kompletem publiczności. Co gorsza w przeciwności do mnie bywalcy takich spędów to przypadki kliniczne odbierające Comcię jako całość, czyli także teksty. Miejmy nadzieję, że ktoś w końcu zainteresuje się tym problemem, i że mimo powagi sytuacji media nie rozdmuchają tego do poziomu histerii towarzyszącej każdej kolejnej grypie pochodzenia zwierzęcego. Chodź musicie się ze mną zgodzić, że mamy tu do czynienia z problemem podobnego kalibru.
p.s. Swego czasu strasznie, jak to się kolokwialnie mówi, "darłem" z fanów Comci, kiedy Ci oburzali się na drących się na koncertach ich ukochanego zespołu ludzi, mających czelność kalać ich świętość okrzykami "kurwa mać, Coma grać"(nic tak nie poprawia humoru jak wizyta na oficjalnym forum Comci i poczytywanie "oświeconych" jego użytkowników). Jakiś czas później miałem do czynienia z jegomościem wydzierającym się w ten sposób na koncercie Neurosis i miałem ochotę powoli go rozczłonkowywać wpychając mu kolejne kończyny do gardła żeby się w końcu uciszył. Czuję się usprawiedliwiony, bo występ Neurosis nazwać po prostu koncertem, to tak jakby nazwać "Krzyk" Muncha fajnym obrazkiem. Nie da się porównać mistycznego wydarzenia jakim jest koncert Neurosis z występem Comci. To, nie tak że Comizacja u mnie postępuje. Prawda?
czwartek, 21 stycznia 2010
Czterdzieści lat minęło...
Anonimowy | 23:10
Podobno kryzys wieku średniego to nic przyjemnego. Podobno każdy przeżywa go na swój sposób i jest to tak indywidualna kwestia jak dobór płatków śniadaniowych. Nie sposób jednak nie zauważyć, że jest jedna grupa ludzi wśród, których ten okres przebiega nadzwyczaj podobnie. Mowa oczywiście o Krzysztofach. Dla ułatwienia sobie dywagowania uznajmy za granicę, po której nachodzi wiek średni dzień 40 urodzin naszych Krzysztofów. Bohaterów będzie trzech. Zacznijmy od najbardziej znanego z bohaterów tego tekstu - monsieur Kolumba. Ten zapewne bardzo sympatyczny do pewnego czasu obywatel Genui w roku 1492, po osiągnięciu wieku lat 41 postawił swoje nogi na terenach obecnie znanych jako Ameryka Północna. Już pal licho fakt, że konsekwencją jego potrzeby udowadniania sobie bóg wie czego, jest plujące na cały świat bezwartościową popkulturową papką, oraz "siłami stabilizacyjnymi" i "demokracją" USA. Zapytajcie się Rdzennych Mieszkańców Ameryki Północnej co myślą o pojawieniu się u nich Krzysia K. i tego konsekwencjach. Oczywiście jeśli uda Wam się jeszcze jakichś znaleźć.
Dalej mamy naszego swojskiego celebryta Krzysia "prowadzę wszystko w telewizji ze słońcem" Ibisza. O tym jak nasz Krzyś się wstecznie starzeje rozpisują się wszystkie opiniotwórcze media w Polsce. Oczywiście te, które kształtują opinię w kręgach czytelniczych takich tytułów jak Super Express czy Fakt. Ostatnimi Krzyś zresztą nie ogranicza się tylko do prowadzenia każdego teleturnieju, gali i programu w stacji ze słońcem. O nie, to już dla Krzysia za mało. Teraz rozpoczął ekspansję na wszystkie inne media. Pokazuje się to tu, to tam, ciągle chwaląc swój nowy, zdrowy i jakże szczęśliwy tryb życia. Siłownia, dieta, solarium, operacje plastyczne, nie wspominając przecież o pracy i "byciu" w różnych ważnych miejscach, w których warto się pokazać. To wszystko musi pochłaniać dużo czasu, aż dziw, że nasz bohater znajduje czas dla rodziny. O ile znajduje. Spytała go zresztą o to pewna Pani Redaktor. Krzyś odpowiedział rezolutnie, że skoro on jest szczęśliwy to i jego rodzina zapewne musi być szczęśliwa, nawet jeśli musi pogodzić się z rzadszym oglądaniem jego odmłodzonego lica. W gruncie rzeczy ma sens prawda?
Na koniec zostawiłem sobie gagatka, który mnie zainspirował do napisania tego tekstu. Znacie takie grupy muzyczne jak: Soundgarden, czy Audioslave? Tak, chodzi o Cornell-a. Nie tak dawno grungowy Krzyś zapragnął zmiany swojego image. Zdecydował się opuścić tabuny swoich smutnych, mrocznych i niezrozumianych nastoletnich fanek, dla których był bożyszczem i spróbować szczęścia wśród ich rówieśniczek o "różowym" usposobieniu. Wszyscy, którzy mieli kiedykolwiek okazję obejrzeć na,kiedyś muzycznej, telewizji program "My sweet sixteen" nie mogą się mu dziwić. Potencjał konsumencki na pewno te młode dziewczyny (użycie w tym miejscu słowa "damy" wydawało mi się niewybaczalnym nadużyciem) organizujące swoje urodziny w tym programie mają nieporównywalnie większy. Co więc zrobił Krzysiu? Udał się do miłościwie nam panującego Midasa muzyki pop - Timbalanda w celu nagrania płyty, która na nowo zdefiniowałaby jego miejsce na muzycznym rynku. Niestety nie udało się. Starzy fani, w tym niżej podpisany, mówiąc najdelikatniej byli dalecy od zachwytu nad nowym wydawnictwem Krzysia C., a i nowych fanów nie zyskał. Okazało się, że Cornell jest trochę za stary żeby konkurować z Timberlake-ami tego świata i został ze swoim "Scream" na ziemi niczyjej. Można by co prawda uznać mój wywód na temat Cornell-a za czyste domysły, ale w takim razie dlaczego zdecydował się w tym roku na reaktywację Soundgarden skoro wcześniej wielokrotnie się zarzekał, że niczego takiego nie planuje? Prawda?
I to by było na tyle. Zapewne jest jeszcze wiele przykładów na to, że coś nie tak z tymi Krzysztofami. Zapewne jest też jeden albo dwa wyjątki od reguły. Pomyślcie jednak rodzice przy nadawaniu swoim pociechom imion zanim sprowadzicie na świat kolejnego Krzysztofa. No chyba, że alternatywą dla Krzysia jest Kazimierz...
Dalej mamy naszego swojskiego celebryta Krzysia "prowadzę wszystko w telewizji ze słońcem" Ibisza. O tym jak nasz Krzyś się wstecznie starzeje rozpisują się wszystkie opiniotwórcze media w Polsce. Oczywiście te, które kształtują opinię w kręgach czytelniczych takich tytułów jak Super Express czy Fakt. Ostatnimi Krzyś zresztą nie ogranicza się tylko do prowadzenia każdego teleturnieju, gali i programu w stacji ze słońcem. O nie, to już dla Krzysia za mało. Teraz rozpoczął ekspansję na wszystkie inne media. Pokazuje się to tu, to tam, ciągle chwaląc swój nowy, zdrowy i jakże szczęśliwy tryb życia. Siłownia, dieta, solarium, operacje plastyczne, nie wspominając przecież o pracy i "byciu" w różnych ważnych miejscach, w których warto się pokazać. To wszystko musi pochłaniać dużo czasu, aż dziw, że nasz bohater znajduje czas dla rodziny. O ile znajduje. Spytała go zresztą o to pewna Pani Redaktor. Krzyś odpowiedział rezolutnie, że skoro on jest szczęśliwy to i jego rodzina zapewne musi być szczęśliwa, nawet jeśli musi pogodzić się z rzadszym oglądaniem jego odmłodzonego lica. W gruncie rzeczy ma sens prawda?
Na koniec zostawiłem sobie gagatka, który mnie zainspirował do napisania tego tekstu. Znacie takie grupy muzyczne jak: Soundgarden, czy Audioslave? Tak, chodzi o Cornell-a. Nie tak dawno grungowy Krzyś zapragnął zmiany swojego image. Zdecydował się opuścić tabuny swoich smutnych, mrocznych i niezrozumianych nastoletnich fanek, dla których był bożyszczem i spróbować szczęścia wśród ich rówieśniczek o "różowym" usposobieniu. Wszyscy, którzy mieli kiedykolwiek okazję obejrzeć na,kiedyś muzycznej, telewizji program "My sweet sixteen" nie mogą się mu dziwić. Potencjał konsumencki na pewno te młode dziewczyny (użycie w tym miejscu słowa "damy" wydawało mi się niewybaczalnym nadużyciem) organizujące swoje urodziny w tym programie mają nieporównywalnie większy. Co więc zrobił Krzysiu? Udał się do miłościwie nam panującego Midasa muzyki pop - Timbalanda w celu nagrania płyty, która na nowo zdefiniowałaby jego miejsce na muzycznym rynku. Niestety nie udało się. Starzy fani, w tym niżej podpisany, mówiąc najdelikatniej byli dalecy od zachwytu nad nowym wydawnictwem Krzysia C., a i nowych fanów nie zyskał. Okazało się, że Cornell jest trochę za stary żeby konkurować z Timberlake-ami tego świata i został ze swoim "Scream" na ziemi niczyjej. Można by co prawda uznać mój wywód na temat Cornell-a za czyste domysły, ale w takim razie dlaczego zdecydował się w tym roku na reaktywację Soundgarden skoro wcześniej wielokrotnie się zarzekał, że niczego takiego nie planuje? Prawda?
I to by było na tyle. Zapewne jest jeszcze wiele przykładów na to, że coś nie tak z tymi Krzysztofami. Zapewne jest też jeden albo dwa wyjątki od reguły. Pomyślcie jednak rodzice przy nadawaniu swoim pociechom imion zanim sprowadzicie na świat kolejnego Krzysztofa. No chyba, że alternatywą dla Krzysia jest Kazimierz...
Rozmowy kontrolowane - archiwum
Anonimowy | 21:55
Jako, że nie wszystkie swoje dotychczasowe wywiadu tu wrzuciłem, to nadrabiam zaległości:
AMETRIA
JEDEN WYWIAD
DRUGI WYWIAD
NONE
PIERWSZY WYWIAD
DRUGI WYWIAD
ZULL FX
MIŁEGO CZYTANIA
KABANOS
MIŁEJ LEKTURY
LIPALI
SMACZNEGO
MADELINE
SAM TEKST, BEZ OBRAZKA
ACID DRINKERS
NIESTETY NIE MA GO JUŻ Z NAMI
RIVERSIDE
BARDZO MIŁA POGADUCHA
NO SHORE
NIE MOGLI UWIERZYĆ, ŻE KTOŚ CHCE Z NIMI ROBIĆ WYWIAD :)
ORBITA WIRU
KLIK
CHUMBAWAMBA
PRAWDZIWE PUNKI
BLINDEAD
WIĘCEJ TAKICH
MECH
SIĘ NIE DOGADALIŚMY
AMETRIA
JEDEN WYWIAD
DRUGI WYWIAD
NONE
PIERWSZY WYWIAD
DRUGI WYWIAD
ZULL FX
MIŁEGO CZYTANIA
KABANOS
MIŁEJ LEKTURY
LIPALI
SMACZNEGO
MADELINE
SAM TEKST, BEZ OBRAZKA
ACID DRINKERS
NIESTETY NIE MA GO JUŻ Z NAMI
RIVERSIDE
BARDZO MIŁA POGADUCHA
NO SHORE
NIE MOGLI UWIERZYĆ, ŻE KTOŚ CHCE Z NIMI ROBIĆ WYWIAD :)
ORBITA WIRU
KLIK
CHUMBAWAMBA
PRAWDZIWE PUNKI
BLINDEAD
WIĘCEJ TAKICH
MECH
SIĘ NIE DOGADALIŚMY
Subskrybuj:
Posty (Atom)