Jestem sceptycznie nastawiony, jeśli chodzi o wszelkie reality-showy mające wyławiać talenty. Ale to co widziałem w sobotę w państwowej dwójce sprawiło, że przez głowę przemknęło mi wybranie się po mikser do kuchni i użycie go w sposób zaprezentowany na obrazku powyżej.
Przez lata zastanawiałem się na czym polega ustawowa "misyjność" Telewizji Polskiej, na która teoretycznie powinny iść pieniądze z opłat za abonament radiowo-telewizyjny.Przeglądając ramówkę Telewizji Publicznej nie mogłem znaleźć niczego, co by w ramy takiej działalności dało się wpisać. Ale teraz już wiem. Oświecenia doznałem oglądając sobotni odcinek "Bitwy na głosy". To co zobaczyłem, w połączeniu z innymi potworkami, które wypełzają w świat z Woronicza ułożyło się w logiczną całość.
Misją TVP jest bycie ostrzeżeniem dla prawdziwych stacji telewizyjnych, oraz dowodem na to, że nie trzeba posiadać absolutnie żadnych umiejętności, ani predyspozycji do pracy w mediach, a mimo to w nich pracować. Praktycznie za każdym razem, kiedy się czegoś tkną w publicznej tworzą jednocześnie swoisty "know how" jak się tego robić nie powinno. Sięgnijmy po najbardziej wyraźne i powszechnie znane przykłady: Hankę Mostowiak i Ryszarda Lubicza. Jak bujną trzeba mieć wyobraźnię, żeby wymyślać tak wyszukane sposoby pozbywania się bohaterów jak sterta kartonów i upadek na podłogę? Poziom aktorstwa pomijam.Powiedzieć, że przy występujących w telewizyjnych operach mydlanych rodzimych "aktorach", ich odpowiedniki z Ameryki Południowej wyglądają jak mistrzowie w swoim fachu, mogący od deski do deski grać całego Shakespeare'a, to nic nie powiedzieć.
Ale miało być o "Bitwie na Głosy". Cóż, podziwiam zarząd TVP za to, że pozwolił zrobić program na żywo kompletnym amatorom. W czasach kiedy wszędzie wymaga się 20 lat życia i 30 doświadczenia talent show w dwójce robili stażyści, praktykanci, bądź na pewno ktoś "świeży" w branży. Daruję sobie pastwienie się nad głupotą samej idei programu, jego kującą w oczy plastikową sztucznością, i doborem równie plastikowych "liderów". O pomstę do nieba wołała sama realizacja.
Pierwszą rzeczą, która o mało nie przyprawiła mnie o uduszenie się ze śmiechu był Hubert Urbański. Dawno nie widziałem czegoś tak groteskowego jak widok siwiutkiego, dorosłego faceta, któremu pod nosem szumi zarost godny wchodzącego w wiek dojrzewania nastolatka. Kiedy powoli zacząłem się opanowywać na ekranie pojawił się Piotr Rubik i jego nowa fryzura. Tego już było za wiele. Wyglądający jak owoc szalonej, namiętnej nocy, jaką ze sobą spędził na kupie frędzli mop z lokówką wyczes Piotrusia był kolejnym dowodem na to, że jeśli Bóg istnieje i choć w najmniejszym stopniu interesują go losy ludzkości powinien oszczędzić nam i znamienitemu twórcy sakro-polo cierpienia zsyłając na niego łaskawie łysinę. Na początku się śmiałem i kiwałem głową z niedowierzaniem, jak bardzo trzeba nie mieć gustu, żeby pozwolić na pokazanie się w ogólnopolskiej telewizji takich...zjawisk. Bardziej niż mający jakikolwiek związek ze śpiewaniem konkurs, program TVP zaczął coraz przypominać cyrk, w którym główną atrakcją jest gabinet osobliwości. Obrazu dopełnili pozujący na "super,ekstra cool zajebistych ziomali" typy z udającego zespól boysbandu Afromental, coraz bardziej nijaki Piasek oraz powoli upodabniająca się do Kelly Osbourne z jej tłustych lat Ewa Farna. Ale to jeszcze nie był koniec
Każde zbliżenie na twarze wykonawców, jurorów, leaderów i prowadzących było małym koszmarem. Oto bowiem naszym oczom ukazywały się lica tak grubo pokryte makijażem, jakby nakładał je szpachlą, kiepski tanatokosmetyk, który do zawodu uczył się w szkole murarskiej. Ja rozumiem, że w Polsce panuje przekonanie, że każdy wrak da się wyklepać. I jest w tym zapewne wiele prawdy, ale o dwóch rzeczach powinno się pamiętać jak się już za to zabiera. Po pierwsze, nie każdy się powinno, po drugie trzeba to robić to z wyczuciem, żeby potem efekt końcowy nie wyglądał tak, jakby się delikwenta zanurzało, trzymając za nogi w worku z gipsem. Dość powiedzieć, że efekt końcowy był tak odpychający, że zdarzało się, że operatorzy kamer nie wytrzymywali i zamiast kierować obiektyw na osobę, która mówi strzelali nimi po publiczności, bądź w bliżej nieokreślonym kierunku.
Nie wytrzymałem do końca programu. Było to ponad moje siły. Chciałem, ale nie mogłem. Nie dowiedziałem się, która z drużyn będzie w następnym programie bezpieczna. Wiem natomiast, że bezpieczny będę w trakcie jego trwania ja. Nie mam bowiem drugi raz pozwolić sobie na taki ordynarny gwałt mojego zmysłu estetycznego. Niedawno czytałem żale polskiego reżysera zajmującego się kinem grozy na brak produkcji tego typu na polskim rynku. Najwyraźniej nie oglądał on nigdy "Bitwy na głosy". Przyznam, że dawno nie widziałem tak przerażającego horroru.
Pierwszą rzeczą, która o mało nie przyprawiła mnie o uduszenie się ze śmiechu był Hubert Urbański. Dawno nie widziałem czegoś tak groteskowego jak widok siwiutkiego, dorosłego faceta, któremu pod nosem szumi zarost godny wchodzącego w wiek dojrzewania nastolatka. Kiedy powoli zacząłem się opanowywać na ekranie pojawił się Piotr Rubik i jego nowa fryzura. Tego już było za wiele. Wyglądający jak owoc szalonej, namiętnej nocy, jaką ze sobą spędził na kupie frędzli mop z lokówką wyczes Piotrusia był kolejnym dowodem na to, że jeśli Bóg istnieje i choć w najmniejszym stopniu interesują go losy ludzkości powinien oszczędzić nam i znamienitemu twórcy sakro-polo cierpienia zsyłając na niego łaskawie łysinę. Na początku się śmiałem i kiwałem głową z niedowierzaniem, jak bardzo trzeba nie mieć gustu, żeby pozwolić na pokazanie się w ogólnopolskiej telewizji takich...zjawisk. Bardziej niż mający jakikolwiek związek ze śpiewaniem konkurs, program TVP zaczął coraz przypominać cyrk, w którym główną atrakcją jest gabinet osobliwości. Obrazu dopełnili pozujący na "super,ekstra cool zajebistych ziomali" typy z udającego zespól boysbandu Afromental, coraz bardziej nijaki Piasek oraz powoli upodabniająca się do Kelly Osbourne z jej tłustych lat Ewa Farna. Ale to jeszcze nie był koniec
Każde zbliżenie na twarze wykonawców, jurorów, leaderów i prowadzących było małym koszmarem. Oto bowiem naszym oczom ukazywały się lica tak grubo pokryte makijażem, jakby nakładał je szpachlą, kiepski tanatokosmetyk, który do zawodu uczył się w szkole murarskiej. Ja rozumiem, że w Polsce panuje przekonanie, że każdy wrak da się wyklepać. I jest w tym zapewne wiele prawdy, ale o dwóch rzeczach powinno się pamiętać jak się już za to zabiera. Po pierwsze, nie każdy się powinno, po drugie trzeba to robić to z wyczuciem, żeby potem efekt końcowy nie wyglądał tak, jakby się delikwenta zanurzało, trzymając za nogi w worku z gipsem. Dość powiedzieć, że efekt końcowy był tak odpychający, że zdarzało się, że operatorzy kamer nie wytrzymywali i zamiast kierować obiektyw na osobę, która mówi strzelali nimi po publiczności, bądź w bliżej nieokreślonym kierunku.
Nie wytrzymałem do końca programu. Było to ponad moje siły. Chciałem, ale nie mogłem. Nie dowiedziałem się, która z drużyn będzie w następnym programie bezpieczna. Wiem natomiast, że bezpieczny będę w trakcie jego trwania ja. Nie mam bowiem drugi raz pozwolić sobie na taki ordynarny gwałt mojego zmysłu estetycznego. Niedawno czytałem żale polskiego reżysera zajmującego się kinem grozy na brak produkcji tego typu na polskim rynku. Najwyraźniej nie oglądał on nigdy "Bitwy na głosy". Przyznam, że dawno nie widziałem tak przerażającego horroru.
pelna zgoda!
OdpowiedzUsuńnie wiedzialem, ze znasz sie na makijazu ;)
Ja też :]
UsuńAle nie trzeba być wielkim znawcą, żeby zauważyć, że na twarzy typ, bądź typiara ma taką skorupę, że trzeba po programie usuwać ją dłutem i motkiem. Kolejny wpis i kolejny komentarz, się ze mną zgadzający. To dla mnie zupełnie nowa sytuacja. WTF? :]
Tanatokosmetyk a nie tatanokosmetyk :)
OdpowiedzUsuńTomejto, tomato...wiadomo o co chodzi :] Ale dzięki, poprawiłem :]
OdpowiedzUsuń