To już zaraz. Za moment wybiją ostatnie minuty i sekundy 2012 roku, a nastanie nowy, 2013 rok. I co z tego? Na całym świecie ludzie różnych kultur, pod różnymi szerokościami i długościami geograficznymi radują się i hucznie świętują. Tylko co?
Co tak naprawdę daje nam fakt, że kończy się grudzień, a zaczyna styczeń? Teoretycznie jesteśmy o rok starsi. Ale czy powodem do świętowania powinien być fakt, że nasze organizmy mają za sobą rok więcej eksploatacji, stając się tym samym jeszcze bardziej zużytymi i przybliżając nas do ostatecznego ich zdarcia? Niby osoby wierzące powinny się z takiej perspektywy cieszyć, bo oznacza to, że są krok bliżej do spotkania ze stwórcą. Ale czy też w takim razie nie powinni hucznie obchodzić święta zmarłych, ciesząc się, że ich bliscy dostąpili już tego zaszczytu?
Jak ja jeszcze byłem w stanie larwalnym czekało się na mityczną "osiemnastkę", żeby legalnie, bez matactw i podstępów zaopatrywać się w używki. Ale dzisiaj? W wieku, w którym ja siorbałem soczek wiśniowy i miętosząc w ustach słone paluszki, udawałem że piję wino i palę fajki dzieciaki są już po paru wizytach na dołku i wydają większość kieszonkowego na szlugi.
To może chodzi o sam fakt okazji do wielkiej imprezy? Nie oszukujmy się zarówno Ci, którzy wybierają się na wytworne bale, pełne przepychu, muzyki symfonicznej, na które chadza się we fraku, bądź kosztownej nocnej kreacji, jak i Ci, którzy wleją w siebie morze alkoholu i odliczanie do północy zobaczą dopiero następnego dnia w telewizji uczestniczyli zapewne w niejednej imprezie lepszej niż ta, która czeka na nich tej nocy. Kto się bawi naprawdę dobrze na imprezach, na których jest presja i przymus dobrej zabawy?
Niby można by świętować fakt, że postanowiło się, dokonać jakichś zmian w swoim życiu od nowego roku. Ale też skoro jest to postanowienie "noworoczne", to można je spokojnie postawić na półce, na której już stoją wszystkie rzeczy do zrobienia "od jutra".
Jeśli przy tym pamiętać do tego jeszcze irytujące, osaczające zewsząd rankingi podsumowujące "cośtam" w mijającym roku, które denerwują mnie tak samo, jak nie bardziej niż zapchane w okresie przedświątecznym centra handlowe i idiotów strzelających gdzie się da i czym się da trudno mi zdecydować, czy większych torsji dostaję na myśl o wigilii nowego roku, czy wigilii Bożego Narodzenia. 31 grudnia nawet swój odpowiednik "Last Christmas" ma
Na koniec pozostaje jeszcze nadzieja, że nadchodzący rok przyniesie zmiany na lepsze, więc w sumie można pod "cobynamsie" lampkę szampana chlupnąć. Po chwili jednak, kiedy uświadomimy sobie komu matkuje nadzieja optymizm pryska. Zwłaszcza jeśli wiążemy te zmiany z postanowieniami, które już odstawiliśmy na półkę z rzeczami do zrobienia na później.
I mając tego wszystkiego pełną świadomość, przez okrągły rok gardząc takimi sztucznie pompowanymi świętami, uważając za kompletną głupotę świętowanie upływu czasu, dlaczego, kiedy już przychodzi ten dzień, a ja zamiast prostytuując moje przekonania za piwo i przekąski siedzę w domu, bo jutro muszę iść budować kapitalizm (hahaha, jaki kodeks pracy?) czuję żal?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz