Mój zacny kolega Adam, z którym to razem rozpoczynaliśmy przygodę z BlOgAsKAmi (polecam odwiedzanie)przesłał mi dzisiaj najnowszy singiel z nadchodzącego wielkimi krokami albumu zespołu Kult. Jakby ktoś jeszcze nie miał okazji to proszę. Dla kolegi Adama Kult to zespół numero uno, który miejsce drugie w jego klasyfikacji zostawił daleko w tyle, jak powiedzmy hiszpańska liga piłkarska naszą rodzimą ekstraklasę. Jeśli chodzi o mnie, cóż tu sprawa już nie jest taka łatwa. Co więcej, w zasadzie to wielu osobom się teraz narażę bo moje poglądy na twórczość Kazika i spółki są raczej kontrowersyjne. Otóż, nie mogę powiedzieć, że Kultu nie lubię, co to, to nie. Tyle tylko, że jego niekwestionowana popularność działa mi trochę na nerwy. Bo przecież w muzyce chodzi, może trochę teraz wysuwam daleko idące wnioski, o muzykę. Tak? O to żeby dźwięki, które wytwarzają muzykanci w jakiś sposób na nas, najlepiej pozytywnie, oddziaływały. W sytuacji idealnej oddziaływują w sposób, który pozwala doświadczyć czegoś więcej niż tylko prostej czynności słuchania. Tymczasem muzycu Kultu, jak na moje standardy tworzą muzykę średniawą, mało porywajacą. Znam ich twórczość, może nie chirurgicznie dokładnie, ale dość spore pojęcie o tym co Panowie pocinają mam i nie potrafię przywołać z pamięci jakichś czysto muzycznych momentów z ich zasobu dźwięków, który by mnie mocno poruszył. No dobra, ten riff otwierający "Królową życia" trochę jeży sierść na grzbiecie. Ale poza tym? Coś z niepowtarzalnym nastrojem? Jakaś solówka w trakcie, której ręcę mimowolnie szukają w powietrzu wyimaginowanego gryfu, żeby na nim zatańczyć? Zaznaczam, że chodzi o czysto intstrumentalne doświadczenia. Doskonale wiem, że nawet "Inżynierowie z petrobudowy" wywołują miłe mrowienie jeśli połączyć tę prostą linię akordeonu z tekstem. Cokolwiek? No właśnie. Nie za bardzo jest z czego wybrać. Co sprowadza nas do drugiej rzeczy, która mnie w Kulcie irytuje, a jest nią nie kto inny jak Kazik on sam. Teraz małe sprostowanie zanim polecą w moją stronę gromy i wszystko inne co w zasięgu ręki można znaleźć. Uważam Kaźmirza za jednego z najlepszych tekściarzy w Polszy, bardzo lubię, cenię i szanuję jego teksty. To co mnie irytuje to mnogość projektów, w których Pan Staszewski się udziela. W sumie nawet nie ta mnogość, co fakt, że za każdym razem można bez pudła określić jak "kolejne dziecko" Kazia będzie brzmiało. Albumu solowe, Kult, El Doopa, Buldog, i setki tysięcy innych i wszystkie praktycznie takie same. Jaki jest sens posiadania projektu solowego jeśli nie odbiega on nadto od tego co dłubie się w macierzystej formacji? Nie szukajmy daleko użyjmy przykładu czczonego przeze mnie z uporem godnym lepszej sprawy Neurosis. To jak brzmi kapela na "N" już tu niejednokrotnie demonstrowałem. Teraz zobaczmy jak brzmią projekty solowe Steva Von Till-a, który jest jednym z głównych gardeł i wiosłowych Neurosis.
Zauwarzyliście subtelną różnicę? Teraz porównajmy dwa utwory Pana K. Żeby łatwiej było niech będą oba z motywem niewieścim
Prawda, że oba utwory nie dzieli taka znowu ogromna przepaść? Drugą sprawą, która mnie irytuje odnośnie Kazia, to fakt, że cokolwiek by nie zrobił, wszyscy będą oszyć i aszyć, rozpływając się nad jego geniuszem. Weźmy album "Czterdziesty pierwszy", bardzo słaby album. Tymczasem ogół odbiorców był zadowolony. Pan Staszewski był chwalony za odwagę i innowacyjność. Jakiś czas później czytałem wywiad z Nim, w którym przyznał, że album mu nie wyszedł, ale jako że kiedy pytano go co myśli o "Czterdziestym Pierwszym" chwalił go, to i opinia publiczna podchwyciła ten ton. Kazik może sobie nad Wisłą pozwolić na wszystko, a i tak ludzie "to kupią". Pozbawienie Kultu jego tekstów oznaczałoby dla tego zespołu wykastrowanie. To wychodzace spod pióra Pana Kazia, nadające się doskonale na ognisko, lub ścieżkę dźwiękową do długich "nocnych Polaków rozmów" teksty wypełniają co roku na jesieni kluby w trakcie pomarańczowej trasy. Może to malkontentctwo, ale mam o to do Kultu i Kazika żal. Pomimo tego, że bardzo ich tworczość jako całość lubię, to mimo iż nie zdarzyło mi się jeszcze żeby Pan Staszewski zbytnio rozmowny był na koncercie, to zdają się mi one zawsze niejako "przegadane".
Niestety, zgadzam się z kosą. Nie ogarniam projektów Kazika ;)
OdpowiedzUsuńno to jest nas troje :]
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMoże, ale parafrazując "takie same, a Kazik między nimi" :]
OdpowiedzUsuńProtestuję, Buldog i KNŻ nie są takie same, jak pozostała twórczość Kazelota. :]
OdpowiedzUsuń