Nienawidzę Warszawy. W zasadzie ostatnimi czasy topnieje też moja sympatia dla Wrocławia. Powód jest bardzo prosty. Za dużo się w obu z tych miast dzieje "iwentów", w których bym chciał uczestniczyć. Wrocław nie dość, że na drugim końcu świata, to jeszcze ma Firleja, klub, który organizuje najciekawsze i najbardziej warte uczestnictwa koncerty w Polsce. Warszawa, no cóż poza tym, że faktycznie tyle tam się dzieje, to też jej po prostu nie lubię. Ostatnio, bo we wtorek w warszawskiej Proximie grało ISIS. Nie, nie ta przypominająca urodą zwierze pociągowe naturalizowana Polka (swoją drogą jak nisko trzeba upaść żeby wysyłać naturalizowaną reprezentantkę na Eurowizję. Piłka nożna to jedno, ale coś takiego?)wydająca z siebie dźwięki pod pseudonimem isis gee. To ISIS:
Powiedzieć, że twórczość amerykanów wielbię, to nic nie powiedzieć. Nie mogę co prawda powiedzieć, że jestem w stosunku do nich bezkrytyczny, bo ciągle uważam, że ich ostatnie dzieło, "Wavering radiant" jest raczej przeciętne, ale bezkrytyczność nie musi przecież być wyznacznikiem uwielbienia, prawda? To już drugi raz jak miałem okazję zobaczyć ich na żywo. Po raz pierwszy miałem tą niewątpliwą przyjemność właśnie we wspomnianym wcześniej Firleju. Tamten koncert jest w pierwszej trójce najwspanialszych na jakich byłem, a parę zespołów, w paru miejscach już widziałem. Jaki był ten? Oczywistą sprawą jest, że przed daniem głównym organizatorzy zwykle rzucają na pożarcie przystawki. W Proximie przed ISIS wystąpił projekt wokalisty gwiazdy wieczoru Mammifer, oraz Dalek. Porównując ten koncert ISIS z poprzednim nie mogę się oprzeć wrażeniu pewnej prawidłowości. Zarówno wtedy, jak i teraz otwierały "zespoły" bo trudno, didżeja i MC Dalek-a nazwać zespołem, o podobnej charakterystyce. "Wedy" był to opierający swój przekaz na wydzierającym się do skąpego akompaniamentu słusznych rozmiarów afro Amerykaninie Oxbow, teraz mieliśmy jeszcze bardziej niezrozumiałego i pulchnego Dalek-a z DJ-em za plecami. "Wtedy" po Oxbow ścianę dźwięku pretendentującą do najgłośniejszej rzeczy jaką słyszałem stawiali szaleni Azjaci z Borris, teraz zajął się tym sam Pan Turner ze swoim Mammifer. Co do samych występów. Solowy projekt Aarona, opierający się na perkusji, gitarze i instrumencie klawiszowym wywołał we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony malowane przez nich muzyczne pejzaże prezentowały jakość ponad przyzwoitą, a z drugiej oddając się ich kontemplacji dało się zauważyć w niektórych momentach brak pomysłu na to jak machać dalej pędzlem, co owocowało dłużyznami. Dalek wywołał u mnie odczucia zdecydowanie jednoznaczne. Przyznaje się bez bicia i przypalania rozżarzonym żelazem, że nie miałem go okazji wcześniej słyszeć. O jego twórczości naczytałem się tyle ciekawych rzeczy(co prawda z informacji prasowych), że bardzo czekałem na jego występ. niebanalne teksty i intrygujące podkłady brzmiały obiecująco. I bardzo tego pożałowałem. Niby świetne teksty, były zupełnie nie słyszalne, bo oprócz "faków" i głosek plozywnych nie dało się nic z tego co z ust wydobywał Dalek wyłapać. Jakby tego było mało, zajmujący się podkładami DJ postawił sobie chyba za punkt honoru sprawdzić basy w nagłośnieniu. Rozkręcił je tak bardzo, że nie tylko nie dało się słyszeć reszty podkładu, ale wywracały jeszcze kolejność organów w przewodzie pokarmowym. Godzinę występu Dalek-a przeżywałem fizyczny i psychiczny ból. Na szczęście to co nastąpiło później zrekompensowało mi czekanie. Nie mam zwyczaju podawania setlisty, więc i tym razem tego nie zrobię. Sam koncert był FENOMENALNY. Energii, którą emituje ISIS na żywo starczyłoby do oświetlenia Polski na najbliższe 14 lat. Tej muzyki, nawet delektując się nią z płyty w domowym zaciszu się nie słucha, tylko chłonie. To zaś co robi odbierana na żywo jest nie do opisania. Jeśli miałbym się tego jednak podjąć, to mimo, jak nieskromnie sądzę, dość znacznego zasobu słownictwa i niezgorszej umiejętności się nim posługiwania, najbliżej chyba stanu emocjonalnego jaki powoduje byłoby krótkie: "O Kurwa!!". Co prawda występ ucierpiał trochę na tym, że zbyt dużo było kompozycji z ostatniej płyty, ale nie można mieć zawsze wszystkiego. Koncert w Firleju był lepszy, więc wszyscy, którzy się zachwycają występem w Proximie, a nie byli ostatnim razem, kiedy Amerykanie gościli we Wrocławiu mogą sobie spokojnie pluć w brodę aż poczują wilgoć w butach. Na nim było wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz