Z zamiarem tego wpisu noszę się od początku sierpnia. Naszło mnie w drodze do Danii, kiedy mój odtwarzacz mp3 dotarł do ostatniego na albumie Verses of Steel utworu "Blues Beatdown". Nie chodzi nawet o to, że jest to jeden za najlepszych utworów na tym albumie, że nawet kiedy jego autor żył, w momencie mijania 5 minuty i 14 sekundy jego trwania słuchacz dostawał dreszczy. Zupełnym zbiegiem okoliczności jest, że piszę o tym teraz, w czasie który w dominującej w naszym pięknym kraju kulturze chrześcijańskiej, wiąże się nieodzownie ze zmarłymi. Bardziej wpłynął na "powrót do tematu" ten filmik z youtuba:
Na to co mnie poruszyło trzeba zaczekać do 4:09. To właśnie wtedy Acid Drinnkers oddają hołd swojemu zmarłemu koledze. Nie tylko obecni członkowie, ale i jego poprzednicy przy drugim wiośle w Kwasożłopach. Robią to w najlepszy z możliwych sposobów. Grając najbardziej chyba rozpoznawalny ułamek utworu, który stał się epitafium Olka. O wiele za wczesnym epitafium. Nie mogę powiedzieć, że znałem Aleksandra Mendyka, bo to nieprawda. Kilkukrotnie mijałem go w okolicach scen różnych koncertów, kilkukrotnie widziałem na koncertowych scenach. Z całym szacunkiem, dla pozostałych panów, którzy przewinęli się przez drugie wiosło w Acid Drinkers był jedyną osobą, której nie tylko udało się dotrzymać kroku legendzie Litzy, ale nawet stworzyć własną. I jedyną obcą mi praktycznie osobą, której śmierć odcisnęła na mnie takie piętno. Kto miał jakąś styczność z Olkiem, i nie miał łez w oczach w momencie kiedy Popcorn kłaniał się plakatowi swojego zmarłego kolegi na scenie Hali Ludowej przy pustej scenie i puszczonym z taśmy "Blues beatdown" we Wrocławiu, podczas jedynego koncertu reaktywowanego Illusion ten może śmiało rozpocząć porastanie mchem, bo musi być z kamienia. Rozmawiać z Olkiem miałem w zasadzie okazję raz, przy okazji tego wywiadu. Potem co prawda Demolka, przy okazji ich trasy z Acids oferował mi pomoc przy zorganizowaniu rozmowy, ale odmówiłem stwierdzając, że będę miał jeszcze masę okazji. Miesiąc później Olek już nie żył. Początkowo nie chciało mi się wierzyć. Tak naprawdę dotarło to do mnie, kiedy poproszono mnie o napisanie kilku słów na moje ulubione forum odnośnie tej tragedii. Napisałem wtedy:
Wulkan energii, który wybuchał za każdym razem kiedy stawał na scenie przed swoimi słuchaczami.
Wulkan, który bezpowrotnie zgasł 30 listopada 2008 roku
O wiele za wcześnie
Spokojnie ucichł, po prostu zasnął i już niestety nigdy się nie obudzi.
Jakaś potworna siła pozbawiła go życia, które tak bardzo kochał
Pamiętamy o Tobie Olass
Nigdy nie zapomnimy
Pisząc to wiedziałem, że żadne słowa nie oddadzą uczucia straty, które wtedy tak wielu ogarnęło. Niby skoro go nie znałem to, skąd wiem że kochał życie? To co robił, kiedy stawał na scenie nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Ponadto, jak już wspomniałem miałem okazję z Nim raz rozmawiać. W trakcie samego wywiadu nie zachowywał się jakoś nadzwyczajnie, to co mnie zdziwiło to jego zachowanie po tym jak zgasiłem dyktafon. Większość muzyków, nie wszyscy ale większość, zwłaszcza uznanych po zobaczeniu zgaszonego dyktafonu ucieka gdzie pieprz rośnie pod byle pozorem. Ale nie Alek. Siedzieliśmy wtedy w jego samochodzie za sceną w Węgorzewie ponad 40 minut i rozmawialiśmy o różnych różnościach. Tryskał życiem, szczęściem, energią. Kiedy zauważył, że się zagadaliśmy przeprosił i pobiegł dalej pracować przy obsłudze technicznej festiwalu, bo właśnie w takim charakterze był wtedy na mazurach. Wielka szkoda, że nie dotrwał do tegorocznej edycji, gdzie Acids świętowali swoje dwudziestolecie. Wiem, że dziennie gasną tysiące ludzkich istniej i rozwodzenie się nad tylko jednym z nich przez radykalnie myślących może zostać uznane za niestosowne. Ale oni są dla mnie anonimowi, a Olo nie. Do tego stopnia, że uważam, że jeśli istnieje "życie po" to właśnie po to żeby ludzie pokroju Alka nie byli przez wszechświat tak potwornie ograniczani, do tak krótkiego istnienia. Madame and Monsuiares, Monsuiar Olo: